Historia

W II poł. XIX w. zaczęto odprawiać nabożeństwa w kaplicy dworskiej w Tomaszowicach. W XX w., od czasu powstania KUL, księża studenci systematycznie dojeżdżali tu z posługą duszpasterską w każdą niedzielę i święto. Przez pewien czas mieszkał i pracował w Tomaszowicach emeryt – ks. Żółtkowski. Parafię erygował bp Marian Fulman 10.08.1936 r. Powstała ona z miejscowości należących poprzednio do Garbowa, św. Pawła w Lublinie
i Wojciechowa.
W 1973 r. została ponadto przyłączona do niej część kol. Miłocin. Właścicielka majątku Tomaszowice, Michalina Ostromęcka, ofiarowała nowej par. 7 mórg ziemi. Razem z parafią założono cmentarz grzebalny. Nowa plebania została wzniesiona w latach 1982-87. Administracyjnie parafia należała do dek. lubelskiego, a od 1972 r. do lubelskiego podmiejskiego. W listopadzie 1982 r. włączono ją do dek. Konopnica.
Archiwum posiada wszystkie księgi i akta prowadzone od 1936 r.

Wstęp do kroniki:

Kronika życia duszpasterskiego powinna się rozpocząć od 6 sierpnia 1936 roku., t.j. od chwili erekcji parafii Tomaszowice. Ciągłe jednak szamotanie się pierwszego ks. Proboszcza Kan. Mulawy z różnymi trudnościami w organizowaniu tej parafii zahamowało pisanie kroniki. Sądził, że pozostawione dzieła same będą świadectwem minionej przeszłości.
Ks. Proboszcz St. Mulawa zamieszkał u Rybaków. Na szczerym polu wybudował stodołę, drewutnię i kurnik. Z Lublina przywiózł gotowy dom drewniany, który po dziś dzień stanowi plebanię.Dookoła budynków zasadził drzewa owocowe i krzewy malin, porzeczek i agrestu. Parafianie chętnie pomagali nowemu proboszczowi w budowaniu, sadzeniu i organizowaniu życia parafialnego.
Wzdłuż szosy zasadzono żywopłot, aby zabezpieczał nowy sad. Ze sprzedanej ziemi T. Szymańskiego stworzono cmentarz po drugiej stronie szosy. Dookoła miedzy czy w granicy zasadzono lipy i brzózki. Przy gruncie, na którym miał stanąć kościół i wybudowani obiekty plebańskie, pozostawiono stare lipy w liczbie 12, aby symbolizowały dwunastu Apostołów i całości nadawały charakter poważny.
Do budowy kościoła parafialnego nie przystąpił pierwszy proboszcz tej parafii. Zaskoczyła go wojna w 1939 r. , kiedy Niemcy napadli na Polskę i ją okupowali przez pięć lat.
Po odzyskaniu niepodległości Ks. proboszcz Stan. Mulawa opuścił Tomaszowice 2 września 1944 r., przeniesiony na stanowisko proboszcza w Rzeczycy za Kraśnikiem. Parafia żegnała pierwszego proboszcza bardzo serdecznie.
Z dniem 3 września 1944 r. objął parafię ks. Kazimierz Fąfera.
Dalsze kartki świadczą o jego pracy.

Skreślił wstęp ks. dr Jan Fiuta Faczyński.

Z kroniki parafialnej ? rok 1947:

Z radością znowu muszę stwierdzić, że w tym roku jeszcze więcej, niż w ubiegłym chodziło ludzi na nabożeństwa majowe. Widać już było czasami, nawet w powszedni dzień i mężczyzn. Bywały i takie dni, że kościółek był prawie pełny. Na nabożeństwach zamiast czytanek były głoszone nauki. Dzieci, jak co roku… przynosiły kwiaty i stroiły nimi ołtarz i figurę Panny Najświętszej. Po nabożeństwie, czasem, kilkuminutowe ćwiczenia śpiewu pieśni kościelnych.
Uroczystość Bozego Ciała i procesja wypadły w tym roku też imponująco. Ołtarze przyozdobiły dziewczęta z Tomaszowic, Moszny, Miłocina i Sieprawek. Duża gromadka dzieci sypała kwiaty, starsze zaś niosły lilijki. Ćwiczeniem ich zajęły się matki z Moszny, Tomaszowic i Kolonii Płouszowice. Pomagały czasem i Sieprawki. Podczas oktawy jednak niewielu brało udział w nieszporach. Jest to bolączka, która powtarza się co roku.
Jak co roku, tak i w tym, codziennie o godz. 6 ? wieczorem były odprawiane nabożeństwa różańcowe. Frekwencja wiernych stale poprawiała się, coraz więcej ludzi bierze udział, nie brak i dzieci szkolnych. Podczas tych nabożeństw były głoszone krótkie nauki.
W niedziele i święta, kościółek był zawsze pełny. W dni powszednie mniej, ale i tak lepiej niż w innych latach. Mimo to, nie jest jeszcze tak, jak powinno być. Nadal są takie rodziny i to blisko kościoła, których nigdy nie ma w kościele, bo nie mogą oderwać się od pracy…

Z kroniki parafialnej ? rok 1945:

Wizyta duszpasterska
Wizytę duszpasterską rozpocząłem w ubiegłym roku po raz pierwszy w naszej parafii. Trwała z przerwami 3 tygodnie. Celem tej wizyty było bliższe poznanie parafian, poznanie ich życia, a szczególnie życia religijnego, przywiązania do wiary świętej, do Kościoła i parafii. Z zadowoleniem też stwierdziłem, że mimo ujemnych skutków wojny, stan duchowy parafii był dość zadowalający. Przyjmowano mnie prawie we wszystkich wioskach serdecznie, bez obłudy, co świadczyło o szlachetności i o dobrym poziomie moralnym moich parafian. Wszędzie też, może tylko z małymi wyjątkami po domach było czysto i schludnie, – co znowu świadczy dobrze o gospodyniach w mojej parafii. W kilku domach trafiło mi się jednak spotkać z brakiem przygotowania do wizyty duszpasterskiej i jak się później przekonałem, właśnie w tych domach, skąd rzadko uczęszczają do kościoła.

Jedną z największych bolączek i chorób, jakie zakradły się do naszej parafii, jest lekceważenie dnia świętego, a co za tym idzie, nieregularne uczęszczanie na Mszę św. w niedziele i święta. Choroba ta wkradła się nawet do rodzin skądinąd dobrych i zacnych. Jest wielka liczba parafian, którzy starają się jak tylko mogą wypełniać swe obowiązki względem Boga i wiary świętej ale jest sporo i takich, których by można nazwać malowanymi katolikami, martwymi gałęziami, którzy są tylko od wielkiego święta. A do kościoła przychodzą jedynie kilka razy na rok, na Boże Narodzenie, Wielkanoc, odpust, lub też z racji pogrzebu albo ślubu. Jedni chcieliby…iść, chcieliby pomodlić się, wysłuchać kazania, ale nie mogą, bo bieda, nie ma butów, ubrania, ? inni natomiast mają to wszystko, a tu… zapominają, że za to należy się Bogu zawsze dziękować.
Bywają i takie święta, że tylko niewielka liczba parafian poczuwa się do obowiązku wysłuchania Mszy św., – reszta natomiast z lekkim sercem, łamiąc przykazania Boże i kościelne, pozostawała w domu. Są parafianie tacy, których się widzi prawie w każdą niedzielę w kościele, ale są i tacy, których byle jaka przeszkoda zatrzymuje w domu, dla których w lecie zawsze za gorąco, a w zimie za zimno.
Wystarczy żeby deszczyk pokropił, wietrzyk powiał, albo śnieg upadł, a już są wymówieni. Jedni boleją, jeśli im wypadnie nie być w kościele, a jeśli mogą to i z dalsza chętnie śpieszą, a inni, choć mieszkają nieraz blisko kościoła, żyją jakby w wiecznym letargu duchowym. Być może że trzymają się tej przewrotnej zasady:?nie trzeba się Bogu naprzykrzać?. Być może, że uważają, że i tak dużo robią, jeśli raz na miesiąc lub na kilka tygodni odwiedzą kościół i zmówią pacierz.